Witold Telus, myślę, że będę mógł sporo pomóc. W mojej klasie na części lekcji frekwencja klasy wynosi około 40 - 60%.
Generalnie u nas panuje tendencja do urywania się z lekcji, które nic nie wnoszą a tylko są "zapychaczami" planu dnia. Postaram się to w miarę prosto wytłumaczyć na jakimś przykładzie, żebyś mnie w miarę dobrze zrozumiał.
Dajmy na to mamy bardzo ważny przedmiot "wiedza o drzewach". Jest to klasa o profilu drzewoznawczym, więc jest to dla klasy przedmiot bardzo ważny, bo wszyscy będą z tego pisać rozszerzoną maturę.
Niestety - pani profesor od tego przedmiotu przychodzi, każe otworzyć książkę, przeczytać temat, zrobić zadania i... to wszystko. Innymi słowy - każdy może to sobie zrobić sam, w domu. A jak coś "tłumaczy", to i tak w rzeczywistości nie tłumaczy, lecz skrzeczącym, ale monotonnym głosem przeczyta słowo w słowo wszystko z kartek podręcznika.
W takim układzie jest prawie pewne, że nie mniej niż 30% klasy zamiast iść na lekcje z tego przedmiotu, zbunkruje się w szkolnym sklepiku albo na sali gimnastycznej i będzie kuć do kartkówki z języka czuj, która była zapowiedziana na tej godzinie, która nastąpi zaraz po wiedzy o drzewach. Po prostu bardziej im się będzie opłacało - zamiast bezproduktywnie tracić czas na WoD może spróbować powtórzyć sobie materiał do innego przedmiotu, może też odrobić jakieś zadanie, albo po prostu przekimać, co by odzyskać jasność umysłu.
A temat z wiedzy o drzewach i zadania do niego i tak każdy zrobi sobie w domu. Poza tym sposób prowadzenia zajęć z WoD zmusił wszystkich do wzięcia korepetycji w ramach przygotowań do matury (pomimo tego, że WoD jest 8 razy w tygodniu), więc nikomu nie jest żal tych zajęć. Będą nawet tacy, co z kalkulatorem w ręku będą planować, jak tu mieć tylko 50% + trochę zapasu frekwencji wymaganej do klasyfikacji + kartkówki i sprawdziany, żeby nałapać ocen.
Wszyscy za to przyjdą na zajęcia z podstaw asfaltowania dróg. Nikomu w klasie drzewoznawczej nie będzie to potrzebne w życiu, ale każdy wie, że profesor z tego przedmiotu mówi na lekcjach trochę więcej, niż jest wydrukowane w podręczniku (a bez tej wiedzy na kartkówce ani rusz), poza tym tłumaczy w taki sposób, że może nie jest to jakiś cud pedagogiki, ale sporo da się wynieść z samej lekcji i na podstawie tej wiedzy po powtórzeniu materiału z notatek z zeszytu wyciągnąć na 2, albo nawet 3, jak się dobrze powtarzało albo ma mocną pamięć. Bardziej opłaca się więc być, bo lekcje nie są takie złe, a nieobecność zwiększa ryzyko wpadki pod tytułem ocena niedostateczna. Więc nikt nie będzie na tyle głupi, żeby ten przedmiot świadomie i celowo pomijać a potem pisać poprawki w sierpniu...
Mam nadzieję, że wytłumaczyłem wystarczająco obrazowo i zrozumiale?

Wybacz głukowate nazwy przedmiotów, po prostu chciałem odciąć się od wywoływania jakichkolwiek mylących skojarzeń dotyczących "wazności", czy "trudności" przedmiotu - bo to przecież sprawa subiektywna.
Tych powodów trochę jest jeszcze do opisania, ja wymieniłem tylko jeden. Obiecuję coś jeszcze spróbować napisać, ale obecnie nie mam jak - czas goni.

Szanuj ucznia swego, możesz nie mieć żadnego...