To mi przypomniało pewną historię sprzed roku. Pracuję jako wychowawca-wolontariusz w świetlicy środowiskowej. W zeszłym roku prowadziłam też angielski. Przyszła do mnie dziewczynka, która wtedy była w II klasie, z płaczem, bo nie zaliczyła sprawdzianu z angielskiego. Jak mi go pokazała, to mi oczy na wierzch wyszły i szybko go skserowałam celem pokazania na uczelni.
Ciężko mi powiedzieć co ten sprawdzian miał na celu, bo były tam trzy działy, zupełnie ze sobą nie związane (wyposażenie piórnika, liczebniki i owady). Zadanie pierwsze odnosiło się do piórnika i było tam 10 słów polskich, które należało obok zapisać po angielsku. Zadanie drugie, to liczebniki od 0 do 10 i tak samo - trzeba je było zapisać po angielsku, natomiast trzecie zadanie było o owadach i podane były angielskie słowa, które trzeba było napisać po polsku (dodam, że robak był pod dwoma postaciami). Zero obrazków, zero zadań z dopasowywaniem, nic. Sylwia te słowa znała. I napisała, tyle, że tak jak je słyszy.
Myślałam, że nagromadzenie tego materiału + wymóg napisania słów, to tragedia, dopóki nie zobaczyłam w wyposażeniu piórnika napisanego przez nauczycielkę słowa... "OSZCZYTKO"... Bez komentarza.
