pokrótce przedstawię sytuację - pracuję w podstawówce, mam pełny etat. Rok temu dyrektorka sąsiadującego z nami gimnazjum wymyśliła sobie, że połączy obie szkoły w zespół i została p.o. dyrektora tegoż zespołu. W tym roku wygrała konkurs na dyrektora już szkoły podstawowej, bo gimnazjum wygasa jak wiemy. No i tu zaczął się problem - bo nauczyciele wygasającego gimnazjum się rządzą, to oni decydują o wielu sprawach, typu wycieczki, konkursy itp. tak, że jesteśmy podzieleni, a nas - nauczycieli starej podstawówki traktuje się jak piąte koło u wozu. O ile w tym roku i następnym dyrektorka zapewniłą nas o bezpieczeństwie naszych etatów, tak od momentu, kiedy gimnazjum całkiem wygaśnie ma już nie być tak różowo, bo przecież jest kilku polonistów, matematyków, dwóch pedagogów , dwie biblioteki , świetlice itp. Wyszło na to,że my nauczyciele, którzy od początku pracowali w szkole podst. mamy się bać o nasze etaty, bo wychodzi na to, że dyrektorka będzie chciała zapewnić godziny swoim "starym" nauczycielom z gimnazjum.
Czy to jest zgodne z prawem? Jakie mamy szanse w sądzie pracy, jeżeli dyrektorka ograniczy nam godziny, albo każe uzupełniać etat w innych szkołach?
Czujemy się bardzo rozgoryczeni, bo likwidują gimnazja, a to my obawiamy się o pracę.
