Jakie wrażenia po pierwszym "razie" w szkołach ponadgimnazjalnych?
U mnie zgodnie z przewidywaniem: nadszedł czas, w którym nauczyciele wf, katecheci, wychowawcy pracujący na świetlicach oraz osoby z biblioteki i nauczyciele tzw. michałków (bez urazy dla kogokolwiek, bo szanuję pracę wszystkich wyżej wymienionych) decydują o promocji z takich przedmiotów jak matematyka, j. polski, chemia, język obcy, fizyka.
W mojej szkole wyglądało to tak: uczniowie nastawieni pozytywnie do nowego pomysłu przyszli nieprzygotowani na egzaminy poprawkowe (tak źle jeszcze nigdy nie było), po czym wszyscy złożyli podania o promocje warunkowe.
Przed rozpatrywaniem każdego wniosku o "warunek" wychowawca opowiada ckliwą historię na temat ucznia, że doby, że grzeczny, ułożony, pracuje w samorządzie, pomaga innym itp, itd. Nauczyciel np. matematyki czy j. obcego wygłasza opinię, że np. uczeń nie nadaje się do kolejnej klasy i żeby dać mu szansę ukończenia szkoły poprzez powtórzenie obecnej klas, bo słaby, bo zaległości itp.. Po czym w głosowani, wymienieni powyżej nauczyciele podnoszą bezmyślnie łapki i cała chmara leni, leserów, tudzież uczniów, którzy dostali się do klas pierwszych liceów i techników z przypadku otrzymuje promocje.
Obecnie obserwuję trend "odpuszczania" sobie jednego przedmiotu przez sporą część uczniów. Prym bierze: matematyka, fizyka i chemia.
Napiszcie mi, czy to tylko u mnie jest taka patologia i brak poszanowania dla cudzej pracy ze strony "kolegów" po fachu, czy u Was podobnie?