Chyba nie ma żadnych gotowych "zaklęć", przy pomocy których sprawiłoby się, by uczeń siadł sobie raz na zawsze na d... tyłku. Każdy przypadek jest inny. Na jednego wystarczy, że groźnie spojrzysz, a innemu i tak wszystko lata.
Wiele koleżanek i kolegów tu wypowiadających się jest zdania, że w ciężkich przypadkach pomaga ośmieszenie delikwenta, oczywiście z umiarem. Niby jest to niepoedagogiczne, ale bywa zabójczo skuteczne. Mnie ta taktyka rzadko się udaje, bo nie potrafię wymyślać ciętych tekstów na poczekaniu. Jedna z koleżanek podsumowała mnie, że jestem zbyt kulturalny.

Takie pogrywanie jest też niebezpieczne, jeśli uczeń pożali się rodzicowi, a rodzić wysmaruje skargę do kuratorium. Może być wtedy nie wesoło, bo kuratorium prawie zawsze bierze w obronę ucznia.
Niedawno uczestniczyłem w zorganizowanym przez szkołę szkoleniu doskonalącym poświęconym kontaktowi nauczyciel-rodzic. Facet prowadzący szkolenie, pracownik kuratorium i jednocześnie czynny nauczyciel (rzadko się to zdarza), przestrzegał przed takimi wypowiedziami, które mogą zostać przeciw nam wykorzystane. Opowiadał o świeżym przypadku nauczycielki, która wyprowadzona z równowagi przez ucznia szkoły ponadgimnazjalnej powiedziała do niego przy całej klasie, że go "pozbawi męskości" (cytat dosłowny). Niby nic takiego, wydawałoby się. Klasa miała trochę śmiechu, gość się zaczerwienił i wydawało się, że na tym sprawa się skończyła. Rodzic tego ucznia postanowił jednak tak tego nie zostawić i napisał skargę na nauczyciela do kuratorium. Szkoleniowiec nie opowiadał dalszych szczegółów, ale skwitował, że w tej chwili toczy się postępowanie dyscyplinarne wobec tej nauczycielki. Mówił to niby ku przestrodze. Jedna z moich koleżanek (mistrzyni ciętych ripost) po szkoleniu skwitowała to tak, że gdyby chcieć ją ukarać za podobne kwiatki, to powinna już dawno wylecieć z pracy. To wszystko zależy więc, na kogo się trafi. Szkolnictwo jest pełne paradoksów. Im dłużej w tym siedzę, tym mniej rzeczy mnie dziwi.