2. Nauczycielka jednego z języków. Do dnia klasyfikacji chciała ukryć fakt, kogo zamierza nieklasyfikować, a kogo - nie przepuścić na podstawie ocen. Nie zdradzała zresztą żadnych zamiarów dotyczących ocen końcoworocznych, by "uniknąć męczących pielgrzymek". Osoby przeznaczone "do ostrzału" wskazała jedynie wychowawcy klasy, kategorycznie zabraniając przekazywania ich uczniom. (!)
3. Nauczyciele dwóch przedmiotów ścisłych. Na zadawane o planowane końcoworoczne oceny odpowiadali "dowiesz się ze świadectwa" (sic!) bądź "a na to mam jeszcze czas, żeby pomyśleć, co z tego wyjdzie". Ową mantrę powtarzali aż do przedednia klasyfikacji.
4. Nauczycielka przedmiotu humanistycznego. Oceny wystawiła wyłącznie na podstawie dwóch sprawdzianów przeprowadzonych odpowiednio w maju i w czerwcu (sprawdzonych na czerwiec) + "aktywności na lekcji". O przewidywanej jedynce kolega dowiedział się od wychowawcy w dniu wystawienia ocen. Pani nauczycielka udała się w drugim tygodniu czerwca na zwolnienie lekarskie, przed klasyfikacją pojawiła się jedynie by wpisać oceny do dziennika. Tak cząstkowe, jak i końcoworoczne. Tutaj na szczęście pomogły rozmowy na szczeblu wychowawca - nauczycielka.
Załóżmy, że dyrektor złamał prawo nie powołując komisji. Nie skarżono sie do kuratorium?
Bano się, wszak dyrektor przekonywał co rusz o swojej "mocy".


od jakiegoś czasu chwalony jest za dojrzalsze podejście do wielu spraw?
Długa droga przed nim. Z jego wiadomości można wywnioskować, że będzie wiodła przez zakład karny. (: