Czołem Koleżanki i Koledzy!
W sprawie egzaminu na nauczyciela mianowanego słów kilka. Autoprezentacja kosztowała mnie prawie egzamin (4.07.2013 roku). Trzeba ją przygotować solidnie, szczegółowo, ale niekoniecznie w formie multimedialnej (Jedni się czepną, że ok inni,że do bani, choć zależy to od widzimisię komisji eksperckiej) - moja komisja nie zapoznała się z żadnym dokumentem dotyczącym mojego postępowania ,więc warto taką autoprezentację solidnie przećwiczyć bo ona w zasadzie ustawia egzamin. Ogólnie koszmar, ale sam jestem sobie winien, ponieważ zasugerowałem się opiniami kolegów po fachu - wuefistów: że luzik, że miło, no ptasie mleczko wszyscy z dzióbków piją. No to zaufałem swojej elokwencji i pomyślałem, że jakoś to będzie, przepisy znam, dużo rzeczy w szkole robiłem i robię, więc w temacie oblatany jestem. I prawie d....a, w połowie egzaminu chciałem już wyjść, zagotowałem się jak młody, wśród ekspertów nie było wuefisty, tylko polonistka i jakiś facio nie wiem skąd(strasznie upierdliwy i "mundry" jak Kopernik - potem okazało się,że ma prokuraturę w szkole bo jakichś procedur nie zachowali i uczeń wylądował w szpitalu, ale poza tym wszystko u niego jest super i wie wszystko najlepiej). Na pytaniach ekspertów raczej się nie wyłożyłem...raczej. Mam wrażenie, że chyba moja szefowa położyła się "Rejtanem", żeby dali mi mianowanie za zasługi, bo za egzamin to raczej nie

Koniec końców najadłem się wstydu, mam doła strasznego i jakoś z całej sytuacji nie potrafię wydobyć niczego pozytywnego, choć w przekroju całego stażu zasłużyłem na awans. Pocieszam się przykładami wielkich uczonych, bo podobno W. Heisenberga tez prawie oblali na obronie doktoratu, choć porównanie słabo się ma do nauczyciela wychowania fizycznego.
Także kochani, przygotujcie się solidnie i życzę powodzenia.