O, wreszcie jakiś post mający sens. Jestem mile zaskoczony.
Będę tu analizował treść praktycznie zdanie po zdaniu rozszerzając ją o moje przemyślenia i sugestie więc nie będę cytował każdego fragmentu.
Mówiąc o ludziach po maturze, każdy ma na myśli osoby które powinny według nich posiadać wiedzę elementarną z każdej dziedziny i mieć jakąś dziedzinę wiedzy która dla danej osoby jest przewodnia i która w dalszym etapie życia będzie rozwijana. Patrząc szerzej na dalszą część pierwszego akapitu, możemy dostrzec dlaczego nasza wizja jest daleka od prawdy i dlaczego istnieją jednostki nazwane w tekście "najlepszymi".
Trzeba by się zastanowić co powoduje, iż w teoretycznie szkole dającej równe szanse każdemu uczniowi są takie rozbieżności. Tu można spojrzeć na to różnie. Może to wpływ rodziny w co ja osobiście wątpię, a może po prostu dojrzałość czy też po prostu predyspozycja danego ucznia do zdobywania wiedzy.
Dla niektórych wspomniany "element barbarzyństwa" jest czymś co powinno być piętnowane, dla mnie natomiast jest to przejaw pewnej odrębności od społeczeństwa, oderwania się od schematów dający większą swobodę i możliwość szerszego zrozumienia otaczającego świata. Można by tu też wspomnieć o wielu wybitnych osobistościach świata nauki, które nie kończąc szkoły/studiów wybiły się ponad przeciętność w dziedzinach im bliskich, a także w dziedzinach pokrewnych. Tu nadchodzi kolejne pytanie: Czemu duża część noblistów jest osobami częściowo bądź wcale nie dostosowanymi do reszty społeczeństwa? Odpowiedzi mogą być różne, co może być tematem na kolejne parę godzin.
Kolejne pytanie nasuwa się samo: Czy to aby na pewno szkoła ma wpływ na najlepszych czy po prostu ich stosunek do zdobywania wiedzy czy predyspozycje?
Przechodząc do drugiego akapitu gdzie mowa jest o wzajemnym zwalczaniu się przez szkołę i rodzinę, można by prosto rzec zgadzając się z autorem, że te dwie strefy życia ucznia powinny działać wspólnie. Dlaczego tak nie jest? Moim skromnym zdaniem dlatego, iż szkoła już dawno stała się instytucją przez którą każdy tak czy inaczej musi przebrnąć, a przy okazji starającą się na siłę zaszczepić w uczniach sposoby myślenia i analizowania tego co widzą.
Dalej mamy mowę o tym, iż rodzina stara się przejmować obowiązki szkoły. Tu częściowo z autorem można się zgodzić ale też nie do końca. Rodziny które starają się kształcić swoje dzieci, są z reguły rodzinami bogatymi, gdzie rodzice również są osobami wykształconymi. Odwrotnie jest w przypadku rodzin biednych gdzie na zajmowanie się dzieckiem nie ma czasu. Pytanie czy dziecko lepiej wykształci szkoła czy rodzina jest pytaniem nad którym można spekulować w nieskończoność. Gdybym ja miał wypowiedzieć swoje zdanie, powiedziałbym prosto: Szkoła powinna uczyć zagadnień elementarnych i dostrzegać w uczniu predyspozycje do nauki konkretnych zagadnień - czego nie robi. Rodzice z drugiej strony widząc taką sytuacje starają się na własną rękę dziecko kształcić co z reguły kończy się fiaskiem. Rodzice powinni naprowadzić dziecko i stworzyć mu warunki do nauki dziedziny do której dziecko ma predyspozycje - bo to rodzice, jeżeli nie szkoła, takie predyspozycje powinni zauważyć.
Autor tekstu wskazuje nam na niedoskonałości systemu edukacji, z czym całkowicie się zgadzam. Różnica niestety pomiędzy moim tokiem myślenia a autora tekstu jest znacząca. Autor uważa, iż szkoła powinna "uczyć i wychowywać", ja natomiast uważam, że wychowanie dziecka powinno leżeć po stronie rodziny co jest oczywiście nie możliwe w obecnym modelu rodziny. Zostawia mi to pewien niesmak, gdyż zdając sobie z tego sprawę musimy oczekiwać, iż wychowaniem dzieci musi jednak zająć się szkoła. Pytanie tylko czy jest to dobre dla dziecka? Czy próba wychowywania wszystkich dzieci jednakowo nie zabija potencjału danego dziecka? Gdzie w tym logika i odrębność jednostki?
Wspominałem już wcześniej o tym jak według mnie chore jest to społeczeństwo, co autor w ostatnim akapicie wyraźnie podkreśla. Pytanie skąd to się wzięło? Czy przypadkiem nie dlatego, że szkoła w formie jaką reprezentuje jest przejawem ignorancji i wrzucania wszystkiego do jednego worka? Tu przykładów takiej ignorancji można podać wiele: chociażby po prostu zajęcia języka polskiego w szkole średniej gdzie każda lektura jest analizowana przez sztab "znających się" na analizie tekstu ludzi i gdzie każdy ma się dostosować do ich toku myślenia. Tu można przytoczyć pewien prosty przykład: Czemu pani Szymborska nie jest w stanie analizować własnego tekstu tak jak zrobili to ci "specjaliści"? Może dlatego, że jest ona jednostką nie zależną, wyciągającą zupełnie inne wnioski z tego co widzi/czyta.
Gdyby spojrzeć na to w sposób powyższy, można zadać pytanie: Czy sytuacja którą opisuje autor w trzech ostatnich zdaniach nie jest uzasadniona?
Dostanę chociaż 4-kę za analizę

??