Od kilknastu lat pracuję z młodzieżą i z niejedną klasą miałam już problemy... Czasami ręce opadają i człowiek już nie wie co z tym wszystkim zrobić, ale przekonuję się, że zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. W ubiegłym roku szkolnym miałam problemy z klasą II liceum. Nie dość, że się nie uczyli, to jeszcze gadali na lekcji i przeszkadzali mi. Ponieważ łatwo wpadam w złość(mam z tego powodu okropne kompleksy

), denerwowało mnie to okropnie... Błędne koło... Pewnego razu, po kolejnej aferze na lekcji postanowiłam coś z tym wreszcie zrobić. Najpierw szczerze sobie pogadaliśmy, ja im powiedziałam, co do nich mam (nie uczą się, przeszkadzają), oni co mają do mnie (że podnoszę głos na lekcji), a potem zaproponowałam, że podpiszemy umowę. Wspólnie skonstruowaliśmy "urzędowe" pisemko, w którym oni zobowiązali się do
1. stosownego zachowania się na lekcji,
2. dbania o miłą atmosferę w klasie
3. rzetelnego przygotowywania się do lekcji.
Ja ze swej strony zobowiązałam się do nie podnoszenia na nich głosu.
W umowie podaliśmy również jakie będą konsekwencje jej złamania tzn. każdy kto złamie umowę (o tym, czy umowa została złamana decydowało specjalne jury złożone ze mnie i 3 mężów zaufania wybranych spośród uczniów) otrzyma "karę".
Muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Oczywiście samo podpisanie umowy nie załatwiło sprawy, potem musieliśmy jej jeszcze konsekwentnie przestrzegać , dzięki niej mam kilka nowych plansz w klasie

Umowa obowiązywała do końca roku szkolnego (w sumie coś ok. 5 miesięcy) i poskutkowała. Lekcje w tej klasie przestały być dla mnie koszmarem!
Aha! Ja też raz złamałam zasady, ale konsekwentnie poniosłam karę...
Oczywiście nie dla wszystkich klas polecam taką metodę, ale w II b się sprawdziło. Najważniejsze było to, że wspólnie znaleźliśmy rozwiązanie...
