Postautor: zmzm99 » 2016-02-18, 01:14
W państwie totalitarnym władza wiedziała najlepiej. Obywatelom nie wolno było negować rozwiązań jedynie słusznych. Pojawiały się jednak problemy, których władza nie chciała rozwiązać. Bała się postępowania niezgodnego z dogmatem. Stosowano wtedy prosty chwyt. Powoływano specjalną komisję do sprawy, a nawet urząd pełnomocnika rządu. Władza mogła wtedy głosić, problem rozumiemy i do jego rozwiązania podchodzimy z należytą troską. Pełnomocnik podejmował szeroką akcję dezinformacyjną. Indoktrynował społeczeństwo tezami, że problem nie istnieje, a nawet jeśli istniał, to wprowadzono rozwiązania, które go usunęły. Z metody tej skorzystała Pani Katarzyna Hall. Wiadomo, że część młodych osób cierpi na dysleksję. Ma ona różne imię. W większości powoduje nieznaczne trudności szkolne, których pokonanie jest stosunkowo proste. W szczególności łatwo można pomóc tzw. pseudodyslektykom. Jednak są też uczniowie dotknięci dysleksją nasiloną, występującą łącznie z ADHD. Nie jest ich dużo, bo jedynie ok. 2-3 procent populacji. Prawdopodobnie jeden na dwie-trzy klasy. Jakieś 20 000 osób w danym roczniku. Osoby te są w stanie opanować czytanie wyłącznie na poziomie ucznia drugiej klasy szkoły podstawowej. Nie jest im zresztą niezbędne, bowiem ich mózg funkcjonuje inaczej, niż u rówieśników. Nie potrafią rozumować werbalnie, do czego czytanie jest konieczne. Rozumują obrazami, czyli myślą niewerbalnie. Ich nieszczęście bierze się zwłaszcza stąd, że wiele osób, w tym dotychczasowe Panie Minister, niektórzy wpływowi luminarze nauki oraz nauczyciele nie bardzo potrafią sobie wyobrazić, co to jest myślenie niewerbalne. Często nie mieści się im w głowie, że osoba myśląca niewerbalnie potrafi zdobywać wiedzę i się nią posługiwać. Pani Katarzyna Hall wspólnie z Panią Profesor Martą Bogdanowicz wprowadziły do edukacji jedynie słuszną tezę. Ich zdaniem zadaniem szkoły jest wykorzenienie u takich osób myślenia niewerbalnego i przestawienie ich mózgu na myślenie werbalne. Jednak w przypadku osób z dysleksją nasiloną jest to niemożliwe. Natury zmienić się nie da. Kiedyś bywało, że osoby z opisywanymi cechami kierowano do szkół specjalnych. Tam tez nie wiedziano jak uczyć dyslektyka. Jednak wyrastanie w specyficznym środowisku czyniło w niego inwalidę społecznego, czyli osobę, która nie potrafi funkcjonować w zwykłej społeczności. W innych krajach opisywane osoby chodzą do zwykłych szkół, gdzie w grupie rówieśniczej uczą się także życia społecznego. Polska edukacja nie oferuje uczniom z dysleksją nasiloną występującą łącznie z ADHD możliwości pobierania nauki, rozwoju osobowego i przygotowania do życia zawodowego i społecznego. Polska edukacja dąży do systemowego wykluczania ich z życia społecznego. Jako osoby o odmiennych cechach są dla szkoły kłopotem, którego należy się pozbyć. Czerpiąc z opisywanych na wstępie wzorów z państwa totalitarnego, powołano specjalną komórkę, której nadano przewrotną nazwę Departament Zwiększania Szans Edukacyjnych. Jej zadaniem jest opracowywanie i wprowadzanie w życie sposobów eliminacji dyslektyków z życia szkolnego i w konsekwencji społecznego. Na moim blogu pojawiają się komentarze, w których występują tezy szkodliwe dla dyslektyków. Ich redakcja przypomina pisma, jakie otrzymuję z MEN. Podstawowa teza służąca zwalczeniu dyslektyków głosi, że każdy uczeń, czyli także osoba z nasiloną dysleksją występującą łącznie z ADHD, jest zobowiązany opanować wiedzę wskazaną w podstawie programowej. Teza ta jest absurdalna i szkodliwa. Jest absurdalna dlatego, że podstawa programowa wyraża wiedzę w ujęciu werbalnym, której osoba z nasiloną dysleksją nie jest w stanie opanować, a nawet nigdy nie będzie w stanie używać. Szacowni profesorowie, autorzy podstawy programowej raczej nie wiedzą na czym polega dysleksja nasilona i nie wiedzą, w jaki sposób sformułować odpowiednią część podstawy programowej właściwą dla uczniów dotkniętych opisywaną przypadłością. Obowiązek opanowania podstawy programowej jest szkodliwy dla uczniów z nasiloną dysleksją, ponieważ oni nie są w stanie go spełnić. Wywołuje szykanowanie tych uczniów, publicznym stawianiem im wymagań, którym nie są w stanie sprostać. Jacek Kuroń wskazywał, że życie szkolne dyslektyka jest dramatem. On co chwilę przekonywał się, że jest gorszy, bo wszyscy czytają i piszą, a on nie potrafił. Głoszenie, że uczeń z nasiloną dysleksją musi opanować podstawę programową czyli nauczyć się sprawnie czytać, wprowadza nauczyciela w rolę osoby, która domaga się od ucznia czegoś, co jest poza jego zasięgiem. Wyznacza mu rolę satrapy, który ma obowiązek codziennego przypominania dyslektykowi i publicznego wytykania mu, że nie potrafi tego, co dla innych jest łatwe. Absurdalna jest też teza głoszona przez Departament Zwiększania Szans Edukacyjnych, że obowiązkiem nauczyciela jest dostosowanie metod i form pracy z dyslektykiem do jego indywidualnych potrzeb. A niby jak nauczyciel, mający w klasie 25uczniów mógłby tego dokonać. Poświęcić połowę czasu lekcji na pracę odpowiednią dla 24 uczniów, a połowę na pracę z dyslektykiem. A co będzie robiło tych 24 uczniów w czasie, gdy nauczyciel pracuje z dyslektykiem? Opisywana teza Departamentu jest nad wyraz przewrotna. W jej świetle doli dyslektyka są winni nauczyciele, bo nie chcą dostosowywać metod pracy do jego potrzeb. Nauczycieli traktuje się więc podobnie jak dyslektyków. Wymaga się od nich czegoś, co jest niemożliwe. Przejawem hipokryzji władzy jest teza, że dyslektykom, którzy nie są w stanie uzyskać pozytywnych ocen ze sprawdzianów merytorycznych, należy stawić pozytywne oceny za pracę i aktywność na lekcji, i tym sposobem umożliwić promocję. Pogłębia to tylko niską samooceną ucznia i wystawia go na pośmiewisko. Gdy rozmawiałem o tej problematyce z Panią Minister Katarzyną Hall usłyszałem, że nie można uwzględniać szczególnych potrzeb dyslektyków, ponieważ jest to sprzeczne z zasadą ( czytaj: dogmatem), iż każdego ucznia obowiązuje podstawa programowa i obowiązek sprawdzania jej opanowania na egzaminach zewnętrznych. Gdyby uwzględnić potrzeby edukacyjne dyslektyków, system edukacji jako całość, ulegnie załamaniu. Podniosłem wtedy, że okoliczność, iż system nie uwzględnia potrzeb rozwojowych chociażby 2 % uczniów i prowadzi do ich eliminacji z życia społecznego, powinna być asumptem do rozważenia celowości wprowadzenia zmian. Po usłyszeniu tych słów, Pani Minister wstała, zaczęła biegać wokół stołu, krzyczeć i walić pięścią w blat. Może teraz będzie inaczej.