Postautor: Cytryn » 2008-09-16, 19:32
Nie podoba mi się to, że nauczyciel robi za animatora kultury. Konkurs za konkursem, apele- teatrzyki, konkursy, zabawy dla dzieci i ich rodziców. Chciałabym robić to, do czego zostałam przygotowana- uczyć dzieci. A nie kosztem lekcji albo mojego czasu po lekcjach urządzać kolejne teatrzyki( których i tak nikt nie chce oglądać, radocha tylko z urwanych lekcji). Owszem, rozumiem okolicznościowy apel z okazji ważnego święta narodowego czy jasełka na Boże Narodzenie. Ale to, co sie dzieje w szkole...Dzień Ziemi, Dni Papieskie, Dzień Wiosny, Dzień Matki, Dzień Ojca, Dzień Patrona, Dzień Czytelnika...itd..U was też jest taki cyrk?
Nie bardzo rozumiem, dlaczego nauczyciel ma zmuszać rodziców do bywania na wywiadówkach. U nas jest taki przykaz- ja , jako wychowawca mam tak manipulować rodzicem, żeby chodził i jestem rozliczana z frekwencji rodziców w szkole. Czy to jest normalne? Owszem, jeśli wychowanek sprawia problemy, jadę do jego domu lub wzywam rodzica do szkoły . Ale jeśli ogół rodziców uczniów danej klasy nie chce chodzić na wywiadówki i ma gdzieś swoje dzieci- to ja mam za to odpowiadać?! Ja mam za nimi latać? "Uatrakcyjniać" spotkania, stawiać herbatkę ( za własne pieniądze), "tworzyć domową atmosferę", żeby się biedny rodzic nie bał i został "przyciągnięty"?
Mam własne dzieci i kontaktuję się ze szkołą , do której uczęszczają tak często, jak mogę. Bo je kocham i troszczę się o nie. Nikt mi jeszcze herbatki nie proponował i nie musi. Czuję się odpowiedzialna za własne dzieci. Jeśli zaś jakiś rodzic nie czuje się odpowiedzialny za własne dziecko, to ja mam go wychowywać?Zmuszać? Motywować? Rany, sił mi już brakuje do tego wszystkiego.
Mogę czasem na wywiadówkę przygotować jakiś wartościowy materiał dla rodziców, ale każdego i n d y w i d u a l n i e zapraszać( taka padła propozycja) , na piśmie, do tego poczęstunek itp.. to juz chyba lekka przesada?
I wiecie, co mnie jeszcze wkurza? Na pomoce dydaktyczne nauczyciel powinien dostawać jakieś pieniądze. Papier ksero, gazetki ścienne, szpilki, spinacze, flamastry, płyty na podkłady muzyczne( i te podłady kupowane za "własne") i wiele innych. Gdybym pracowała w biurze, nie musiałabym chyba taszczyc własne ryzy?
No i te ciągłę zbiórki pieniędzy- na ubezpieczenie, za zdjęcia, za książki..na wycieczki...czasem mam po trzy woreczki, każdy na co innego...
Czy coś robię? Kiedys mówiłam o tym głośno, ale oberwałam, a nikt mnie nie poparł. Strajkowałam. Zdarza się, że odmawiam( i wtedy mam nieprzyjemności w pracy).