Chciałbym poznać Waszą opinię na ten temat:
Otóż całkiem niedawno, bo w tym roku, w moim liceum, którego jestem już absolwentem, zwolniono nauczyciela. Niby nic w tym dziwnego, ale... został on wyrzucony w oparciu o anonimowy donos podpisany "rodzice". Dyrektor twierdzi, że [ cytat z wywiadu dla jakiejś gazety: ] istniało prawdopodobieństwo, że bezpieczeństwo uczniów jest zagrożone. Dodam, że opisane wydarzenia dotyczyły okresu, kiedy jeszcze nie pracował w naszej szkole. Sprawa trafiła do prokuratory; co było treścią donosu - nie wiadomo.
Cofnijmy się kilka tygodni wcześniej: jeden z uczniów odnalazł profil owego nauczyciela na serwisie randkowym dla gejów. Podając się za studenta chemii, wyłudził od niego hasło do tzw. zdjęć prywatnych, na których belfer był nagi. Ze względu na swoją plotkarską naturę, uczeń podał link do profilu oraz hasło innym uczniom. Afera ze zwolnieniem miała miejsce "chwilę" potem.
Dodam jeszcze, że uczniowie, którzy mieli lekcje z tym nauczycielem, nie narzekali na niego. Mimo iż wszyscy (a na pewno większość) zapewne wiedzieli o jego orientacji, nie przeszkadzało im to. Zgodnie twierdzili, że chemik jest świetnym pedagogiem i rzetelnie prowadzi lekcje. Co więcej, posiada tytuł doktora.
Oto kilka moich pytań dotyczących całej tej sprawy:
1. Czy uważacie, że zgodne z etyką pracy jest to, by zwalniać kogoś na podstawie anonimowego donosu?
2. Czy uważacie, że przeszłość nauczyciela powinna mieć wpływ na teraźniejszość / przyszłość, nawet, jeśli nauczyciel definitywnie zerwał z tym, co było?
3. Jak postąpilibyście na miejscu dyrektora szkoły?
4. Czy myślicie, że mogło chodzić jedynie o te zdjęcia i orientację seksualną? Jak ustosunkowalibyście się do całej tej sytuacji?