Co do pierwszego przykładu, to sam to obserwuję w brukowcach. Ale sposób ich działania chyba nie pozostawia wątpliwości. Zostawmy szmatławce.
Najgorsze, że ja nie mówiłem o brukowcach...
Chcesz powiedzieć, że nauczyciel napisał o uczniu, który dosłownie siedzi cicho podczas zajęć, że nagle krzyczy, rozrabia itp?
Nie wierzę.
Po co i dlaczego?
Sam nie mogłem uwierzyć w to, co widzę i słyszę.
Motywów może być kilka.
- Albo nienawiść, niechęć (którą nauczyciel może obecnie wyładowywać w ten sposób kiedy mu się tylko żywnie podoba wychodząc z założenia, że może wszystko, bo w razie co "nikt gówniarzowi nie uwierzy", a poza tym "tylko spróbuje, to gówniarza usadzę");
- albo ułatwienie sobie pracy (nauczycielowi nie chce się rozglądać po klasie, więc wpisuje uwagę losowej osobie, której nie lubi, bo on tu "nie jest od robienia śledztwa" <- autentyczny zasłyszany cytat, który padł z ust nauczyciela w takiej sytuacji, przy próie jej wyjaśnienia przez Zainteresowanego);
- albo, czego również nie możemy pomijać... poważne, psychiczne zaburzenia - różnej natury i o różnym podłożu.
Ile razy byłem świadkiem takiej sytuacji? Nie powiem Ci. Nie zliczę. To się zdarza nagminnie. Kilka przypadków? Proszę bardzo:
- uczeń mojego gimnazjum został pobity przez bandę trzech wyrostków z tej samej szkoły. Nauczyciel był świadkiem tej sytuacji, nasmarował w dzienniku, że uczeń "brał udział w bójce". Z tego tytułu obniżono mu również zachowanie;
- przypadek sprzed miesiąca. Mój dobry kolega siedzi w ławce za mną, i spokojnie notuje w zeszycie. Wokół rzesza kretynów, którzy nie mają zamiaru zachowywać się przyzwoicie. Nauczyciel sporządził w dzienniku notatkę na jego temat (i tylko jego!) oskarżając go o... rozbijanie (!) lekcji;
- przypadek z podstawówki (!) - na podstawie doniesień o "bójce" na korytarzu wychowawczyni klasy zgaduje (!), że jest to wina "najbardziej niegrzecznego" ucznia, który w tym czasie siedział ze mną w szkolnym sklepiku (!!! - "no bo kto inny? dziewczynki?" - szowinistycznie zaironizowała rzeczona pani). Stanąłem w obronie kolegi mówiąc, że to na pewno nie on, bo w tym czasie robił zupełnie co innego - oberwało się i mi za "podważanie autorytetu nauczyciela", a poza tym to ja "kombinator" jestem i wychowawczyni mi "nie wierzy".
Wymieniłem wyłącznie te co ciekawsze przypadki. Jesteś w stanie coś z nich wywnioskować, czy może mam wypisać kilka kolejnych?

A może mi się po prostu przywidziało, wiesz, taka prawidłowość rozwojowa?

Halucynacje, znaczy się?
Lista obecności sprawdzana "na odwal" to też duży problem. Dopiero po miesiącu, dwóch, albo przy podsumowaniu semestru wychodzi na to, że ktoś rzekomo wagaruje sobie. Tak było i w moim przypadku. Nigdy nie opuściłem samowolnie ani jednej godziny zajęć. Natomiast okazało się, że znikałem notorycznie z fizyki i niemieckiego. Sprawę z niemieckim szybko wyjaśniłem, bo była świeża. Pani od fizyki pokazałem kartkówkę, podczas której pisania rzekomo wagarowałem. Ale nie każdy miał tyle szczęścia, co ja. Zdaję sobie sprawę, że byki w liście obecności to rzadko kiedy efekt złośliwości, a częściej niechlujności, niedokładności, olewatorstwa i wynikających z tego pomyłek (dla przykładu - moja rzekoma nieobecność na fizyce wynika z tego, że się pani magister "zlały" rubryczki, osoba nade mną była na zwolnieniu lekarskim). Ale nie umniejsza to wcale powadze problemu. Nie wolno podpisywać w dokumentach bzdur własnym nazwiskiem, choćby w najszczerzej czystych intencjach.
Szanuj ucznia swego, możesz nie mieć żadnego...