Satysfakcja z nauczania takich maluchów niepomiernie większa, bo tam zachwyt jest spontaniczny, bez oglądania się na innych, bo pociągnąć grupę do zabawy czy zwariowanego projektu jest bez tych kalkulacji nastolatków czy to już obciach czy nie.
Brzmi przekonywająco...z jednym jednakże zastrzeżeniem. Bo, gdy im trudniej jest człowieka zaangażować, czy pomóc mu radość czerpać z pracy, tym radośniej się człek czuje, gdy się to udaje
Jolly Roger pisze:rzetelny fachowiec nie odróżnia pracy na chwilę i na lata. Kwestia podejścia do swoich obowiązków. Jeśli jest partaczem to będzie partolił niezależnie czy przyszedł na półroczne zastępstwo czy się zasiedział.
Podpisuje się pod tym "ręcami i nogami".
Jest jeszcze jeden aspekt na mój gust, który niektórych dotyczy. Roszczeniowa postawa...od samego początku, od pierwszych chwil pracy
Amerykańscy prezydenci często mówią niemądre słowa, ale czasem warto ich cytować. Parafrazując JFK-ja napisałbym ""Nie pytaj, co twoja szkoła może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla swojej szkoły"...najpierw, a potem dopiero analizuj, co Ci się należy.
By się jednak do tego przekonać trzeba po "drugiej stronie katedry" widzieć ludzi, nie "przychodzić do szkoły za tysiąc-pincet", tylko przychodzić na spotkanie z ludźmi, których się lubi i którym chce się pomóc...i z tego czerpać satysfakcję przede wszystkim.
Frustracja z powodów finansowych, z powodu natłoku jakiejś papierologii, szczególnie w pierwszych latach pracy, do niczego dobrego nie doprowadzi.
Zabiera nadzieję, dewastuje marzenia i kończy się wypaleniem lub wypadnięciem z zawodu.
A wystarczy jedynie to zaakceptować jako pewien koszt, czy niedogodność...wierząc, że kiedyś się to może zmienić.
Bo są szkoły, gdzie dobrą pracę się docenia, bo są szkoły, w których można zapomnieć o niezliczonych raportach, zestawieniach, analizach i innych ewaluacjach, gdzie warunki pracy są lepsze.
Szkoła nie wygląda tak jak ja malkontenci malują
