edzia pisze:Jest więc opcja, że nauczyciel nie poinformował w statutowym terminie o przewidywanej ocenie klasyfikacyjnej, a mimo to dyrektor nie stwierdzi błędów proceduralnych? Jaka to sytuacja konkretnie? W jakiej sytuacji niedopełnienie tego obowiązku z § 11 ust. 9 nie będzie uznane przez dyrektora za błąd proceduralny?
To już sprawa Dyrektora. Na szczęście przepisy dają mu dostatecznie dużą swobodę i nie wymuszają z góry określonych decyzji. Gdybyśmy zaczęli wyliczać wszelkie ewentualności i podwarianty, to list pana Frączka z trudem zająłby 12-tomowe wydanie "Wszelkich możliwych sytuacji z życia szkoły wziętych".
Na całe szczęście
zdrowy rozsądek i
doświadczenie zawodowe Dyrektora Szkoły nie wymagają kodyfikacji i niech tak zostanie. Nie żądajmy tworzenia paragrafów
na każdą ewentualność. To byłaby komuna w najczerwieńszej swojej wersji, Orwell i Korea Północna razem wzięte.
edzia pisze:Jeśli mam uznać niedopełnienie obowiązku informacyjnego za błąd proceduralny (wg pisma pana Frączka), to wg mnie musi to powodować stwierdzenie naruszenia procedury
Mam tylko nadzieję, że nie jesteś Dyrektorem Szkoły? Z
takim nastawieniem to niestety - na paragrafach daleko nie pojedziesz. Na szczęście prawodawca daje Dyrektorom pewne
możliwości, co nie jest tożsame z
obowiązkami. Liczy się zdrowy rozsądek i chłodna ocena
konkretnej sytuacji. Gdyby Dyrektor Szkoły rozumował - tak jak chcesz - w sposób zero-jedynkowy to prawie na pewno nie podyrektorowałby długo, a z całą pewnością szacunek u podwładnych spadłby mu do zera. W szkole wobec uczniów też stosujesz z taką samą bezwzględnością wszelkie regulacje prawne?
edzia pisze:W ten sposób to można by w ogóle przenieść klasyfikację (dajmy na to, jakąś warunkową, dla obiboków) na przykład na wrzesień następnego roku. Niech uczeń ma szansę. Wszystko dla jego "dobra".
I często Rada Pedagogiczna tak robi. Egzaminy w końcu sierpnia to instytucja stara jak świat. Nie mieliście nigdy takiej sytuacji? Czy mam rozumieć, że wolisz takiego "trudnego" ucznia od razu za halc - i do kosza? Powiało grozą... normalnie za jazdę bez biletu - od razu stryczek... zero szans na poprawę. Komuna, proszę Pani i to w najgorszym, północnokoreańskim wydaniu. Brrr..
edzia pisze:Gdzie taka postawa jest lansowana i przez kogo? My tu dociekamy interpretacji przepisów prawnych, a nie konkretnej sytuacji, że to uczeń albo nauczyciel ma rację.
Tu, między innymi i przez Ciebie. Przepisy dają dyrektorom szkół pewne możliwości - powiedzmy - moderowania zapędów nauczycieli. Wiadomo - ludzka rzecz błąd. Czasem się ktoś zagalopuje, czasem poniosą go emocje i zapomni o uczniu. Żeby tylko "uziemić kombinatora". Nie do pomyślenia jest fakt, że
ktokolwiek - nieważne uczeń czy rodzic, czy nawet Dyrektor Szkoły - mógł mieć możliwość powiedzieć "hola!".
Od tego cały ten wątek się zaczął. Uczeń poczuł się skrzywdzony oceną. A co czytał od nauczycieli?
"Guzik mu możesz!". "Nie masz żadnych opcji!". "Nikt nic nie może nakazać ani zakazać nauczycielowi". "Nawet jak coś tam w przepisach jest, że możesz, to te przepisy są na pewno źle sformułowane!". "MEN się myli, to nauczyciel wie lepiej!". I w ten kolor na okrągło.
To naprawdę takie bolesne przyznać, że nauczyciel
może popełnić błąd? I że ten błąd może zdecydować o przyszłości ucznia? Czy to takie trudne przyznać, że to dobrze że Dyrektor Szkoły
może mieć możliwości korygowania poczynań swoich podwładnych?
Czy naprawdę przyznanie Dyrektorowi prawa do ingerencji w ocenę nauczyciela spowoduje że świat się zawali? W końcu po to jest, żeby korzystając
ze swojego rozsądku i
doświadczenia a także
niezbędnej dyplomacji dać uczniowi poczucie że ktoś ten bałagan kontroluje, a nauczycielowi, że może mieć w Dyrekcji wsparcie.
Osobiście uważam, że wiązanie rąk Dyrekcji poprzez podważanie kolejnych zapisów i twierdzenie, że "Dyrektor nie ma prawa coś tam" jest
złe. Uważam, że Dyrektor Szkoły powinien mieć jak najszerzej pojętą autonomię.
Wbrew temu, co twierdzi miwues, od prawie każdej decyzji można się odwoływać (czy jak to sobie nazwiemy). I bardzo rzadko decyzja jednej osoby jest ostateczna. To rodzi patologie (
vide: sędzia piłkarski). Jednakże zawsze istnieje jakaś instancja ostateczna, która powagą swego autorytetu kończy spór.
W szkole taką instancją jest Dyrektor Szkoły. I sądzę, że w ogromnej większości przypadków Dyrektor potwierdza opinię nauczyciela (o ile jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu).
Uważam, że wyszukiwanie kruczków prawnych kneblujących ucznia i uciszających Dyrektora Szkoły jest działaniem niepedagogicznych, niewychowawczym i społecznie szkodliwym. Zaś w kwestii listu z MEN pozwolę sobie na cytat:
"Kamienie nie spadają z nieba. Nie uwierzę, że w niebie są kamienie nawet wtedy, gdyby jeden z nich spadł obok mnie" - A.L.Lavoisier.