676 pisze:Nie, to uczeń sobie wybiera: "ha, z matematyki będę asem, a tej wrednej babie od fizyki zrobię psikusa i będę kiepskim uczniem, niech ma za swoje!"
Gdyby dać uczniom całkowitą dowolność w wyborze poziomu języka w szkole gimnazjalnej i potem ponadgimnazjalnej, to:
1. Uczniowie wybieraliby przede wszystkim pod kątem tego, jakie wymagania stawia dany nauczyciel - czyli - wredna baba od niemieckiego, u której trzeba przychodzić przygotowanym na lekcje i się uczyć niezależnie od tego, czy się zdaje z tego języka maturę, czy nie - więc mimo, że się już miało 6 lat w sp i gimn. ten przedmiot to lepiej wybrać poziom początkujący, bo wtedy zacznie się kolejny raz od " Ja nazywam się ...." - więc będzie można sobie odpuścić i nic nie robić.
A angielski jest łatwiejszy, więc jakoś sobie poradzę. Poza tym ten od angielskiego podobno sie nie czepie i jest mu wszystko jedno, co miałeś już wcześniej w szkole.
Zresztą jak będzie miał połowę grupy początkującej, a połowę zaawansowanej, to i tak będzie musiał zacząć od poziomu poczatkującego. Więc w obu grupach będzie łatwo i przyjemnie, a wiedza? Kto by się tam nią przejmował.
2. Więc po co w ogóle wydawać pieniądze podatników na wcześniejszą naukę języka w sp. i gimn. skoro później i tak trzeba zaczynać od początku?
3. Po co MEN wprowadziło obowiązek kontynuowania języka na poziomie rozszerzonym w gimnazjum w przypadku, gdy się już ten język miało w sp? Pewnie, żeby "złośliwie" utrudnić takim uczniom jak "uczeńglorusek" i "uczeń 676"
4. Jako nauczyciel, który poważnie podchodzi do swojej pracy, nie wyobrażam sobie sytuacji, aby pozwolić uczniowi, którzy przez 6 lat się uczył języka przez następne 3 lata dalej się obijać i zaczynać od odmiany czasownika "być", co powinien umieć już zupełnie automatycznie robić. Po to wprowadza się obowiązek nauki języka obcego już od sp., aby w LO żądać od uczniów wiedzy na odpowiednim poziomie.
I dla mnie nie ma znaczenia czy to jest matematyka, czy j. niemiecki.
Jeśli ktoś sobie nie radzi, to przymusu nauki w LO czy technikum nie ma, niech idzie do szkoły zawodowej, gdzie będzie miał tylko j. angielski.
676 pisze:Wiedzy z satelity sobie uczeń do mózgu nie ściągnie, musi zostać tego przez kogoś nauczony. Jak ten element zawiedzie, a w domu nie ma pieniędzy na korepetycje, to po ptokach.
Jeśli poziom uczniów kontynuujących jest niejednakowy - a tak bywa zawsze, to pierwszy miesiąc przeznaczam na powtórkę i nadrobienie ewentualnych braków. Zawsze wychodzę z ofertą dodatkowych zajęć dla uczniów, którzy mają bardzo duże braki. Ale jeśli uczniowi nie zależy i nie chce się z tej pomocy skorzystać, tylko woli zamiast tego "żądać" przeniesienia do grupy początkującej, to mojej zgody na to nie uzyska. Tym bardziej, gdy się nagle ocknie w III klasie
676 pisze:A co? Może Twoim zdaniem zadaniem szkoły jest jak najbardziej utrudnić uczniowi naukę i uczynić zdobywaną wiedzę bezsensownie nieprzystępną?

W sumie to taka "polska pedagogika odwrócona" by była, innowacja na skalę globu.

Jak udowodnisz, że to dobra metoda, masz szansę na co najmniej wzmiankę w Łapu-Capu na Canal+.
Nie pisz głupot
Głównym zadaniem szkoły ponadgimnazjalnej, zwłaszcza LO jest przygotować ucznia do matury i do studiów wyższych, więc siłą rzeczy musimy tu bazować na wiedzy zdobytej na niższych etapach edukacyjnych. Jeśli ktoś ma braki z tego zakresu, to albo weźmie się do roboty i te braki nadrobi - szkoła mu w tym zakresie pomoże, albo się do tego typu szkoły nie nadaje, bo jest w jakimś zakresie "niewyuczalny" , albo jest zwyczajnym leserem, któremu sie nie chce. W tych dwóch z trzech wymienionych przypadkach - wybór szkoły okazał się pomyłką.
Gdybym chciała tylko
ułatwiać uczniowi naukę ( oczywiście w jego rozumieniu), to musiałabym niczego od niego nie wymagać. Wtedy byłoby dla niego
łatwo. 676 pisze:A już poważnie i merytorycznie: sytuacja, która próbujesz przyrównać do wspomnianej w temacie - porównania żadnego nie ma. Skoro są dwa języki, których można uczyć się w szkole na różnych poziomach nie ma żadnego racjonalnego i wytłumaczalnego powodu (poza czystą, ludzką złośliwością) dla którego uczeń nie mógłby się przygotowywać do matury z tego, do którego posiada lepsze predyspozycje. Nie mam pojęcia, co ma do tego nauczanie matematyki...
A niech sie przygotowuje do matury, z czego chce. Nikt nie będzi mu tu nic narzucał, ani utrudniał - szkoła stwarza możliwości do przygotowania się ze wszsytkich przedmiotów.
To, że uczeń wybiera tyko kilka przedmiotów maturalnych nie zwalnia go od obowiązku opanowania wiedzy z innych przedmiotów - i uzyskania z nich przynajmniej oceny dop.
Niezależnie od tego, czy jest to matematyka zdawana obowiązkowo czy też biologia, czy j. niemiecki.
676 pisze:No popatrz, niesamowite, jak to człowiek potrafi być wybiórczo na żenująco niskim poziomie.

A może jeszcze sobie wybiorę, że we wtorki, czwartki i piątki jestem dobry z przedmiotów ścisłych, a w poniedziałki, środy i soboty - z humanistycznych?

Niedziele sobie zostawię na nauki przyrodnicze, ewentualnie na pedagogikę. I będę niedzielnym nauczycielem, jak masa innych w Polsce.
Czyli jesteś klasycznym przykładem lesera i cwaniaka, który tylko szuka okazji, żeby mignąć się od swoich obowiązków. Takim mówię "stop". Albo zaczną się uczyć, albo - nawet mimo swoich zdolności humanistycznych będą zmuszeni powtarzać klasę z powodu oceny ndst. z j. niemieckiego.
Poza tym - przy takiej postawie wobec swoich obowiązków nie wróżę Tobie sukcesów zawodowych. Zawsze tylko będziesz chciał "robić" swoją działkę i broń Boże wyjść poza nią.
Ciekawe czy na studiach też się będziesz wykłócał, że jakieś tam "michałki" typu filozofia, czy statystyka są ci niepotrzebne?