Twoje przekonanie o złej naturze człowieka nie pozwalają Ci wierzyć w sukces swojej pracy pedagogicznej.
Nie. Sukces to jest wtedy, kiedy uczeń uczy się przestrzegać pewnych norm, jest odpowiedzialny za własną naukę i chce czegoś więcej, niż zjeść i się upić na dyskotece. Jestem realistką. Nie liczę na to, że ktoś nagle święty się zrobi.
Brak wiary i przekonania, że to, co się robi ma jakiś sens, że przyniesie pozytywne efekty doprowadza do tego, co napisałaś sama, że idąc na lekcję w gimnazjum chcesz tylko przetrwać.
Nie przetrwać lekcję- tylko jakoś wytrwać podczas dokazywania przez jednostki niereformowalne, gadające, przeszkadzające i nie reagujące na wszelkie formy napomnień, bo o tym była mowa.
Ale czy to coś daje skoro wokół siebie widzisz tylko zło? Czy potrafisz z uczniami pośmiać się, pożartować a jak zachodzi taka potrzeba skarcić?
Owszem, potrafię. Cudów nie wymagam. Trudno, abym domagała się od niewierzących zmiany postawy serca i nagle żeby ktoś miał wrażliwe sumienie( np. przestał ściągać, kłamać itp.). To jest to zło, które widzę. Nie mam na to wpływu. Mogę tylko uczyć, że kłamstwo jest złem, że ściąganie nie jest uczciwe i wyciągać jakieś konsekwencje.
Czy sądząc, że sprawą całkowicie prywatną jest Twoja wiara w pewien sposób nie przekazujesz jednak uczniom swoich poglądów?
Nawet jeśli trochę tak- to jaką zrobię im krzywdę ucząc, że kłamstwo, brak uczciwości, szacunku wobec innych itd. jest złe? O Bogu nie rozmawiamy, o wierze też nie, więc nie uświadamiam ich na te tematy.
Przecież z nimi rozmawiasz, sama napisałaś, że pytasz czy wie, że źle postępuje.
Jeśli stwierdzę, że ktoś źle postąpił po tym, jak właśnie źle postąpił- no to co?
Czy z takim nastawieniem widzisz jakikolwiek sens tego co robisz? Czy nie jesteś tym wszystkim zmęczona?
Czasem jestem zmęczona- jak każdy. Sens widzę- bo każdy musi umieć czytać i pisać, a tego uczę (m.in.). Uświadamianie dzieciom, co jest złe a co dobre też ma sens. Nie odbiegam w tym od innych nauczycieli.
Osobiście nie chciałabym, aby moje dziecko spotkało na swej drodze nauczyciela, który we wszystkich widzi tylko zło, a wszystkie dobre uczynki to tylko kamuflaż
Kamuflaż -jedynie u obłudników, czyli na ogół osobników dorosłych. Dzieci i młodzież jeszcze nie umieją założyć "maski". Nigdy Malgala nie spotkałaś się z sytuacją, kiedy nauczyciele plotkują na kogo, potem ten ktoś wchodzi do pokoju i nagle milkną, a do obgadanego uśmiechają się miło i sympatycznie? To jest właśnie "obnażony kamuflaż".
Dzisiaj jest modne stwierdzenie, że "wiara to moja osobista sprawa". Cóż, gdyby apostołowie tak myśleli, to żadnego kościoła dziś by nie było. Mamy dzielić się świadectwami, wiarą, rozmawiać ze sobą poprzez hymny i psalmy( cytuję Pismo), modlić się razem, rozmawiać o Bożym prowadzeniu- mowa o chrześcijanach. Takie "podziemne chrześcijaństwo na prywatny użytek" to wynalazek XX wieku. Bardzo wygodny dla tych, którzy tak chcą panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek dać( bez obrazy, są też tacy którzy to powtarzają za ogółem).
Biblia zachęca do wzajemnego napominania się i zachęcania trwania w wierze. Jak Wy, drodzy chrześcijanie chcecie to robić, skoro nawet nie zamierzacie ze sobą na tematy wiary rozmawiać?( takie to osobiste). Jak chcecie praktykować swą wiarę, skoro odrzucacie Pismo jako natchnione przez Boga? Macie uwielbiać Boga w Duchu i w prawdzie. Skąd wiecie, co jest prawdą? Od księdza, z telewizji czy z książek filozoficznych? A jaką macie gwarancję, że to j e s t prawda?
Nie wiem, jak można odrzucać Boże przykazania i twierdzić, że jest się chrześcijaninem.
Może istnieją różne "oblicza chrześcijaństwa".
Dla mnie chrześcijaninem jest ten, dla kogo Jezus jest PANEM. A jeśli Panem, topełnimy Jego- a nie własną- wolę. A żeby wiedzieć, jaka jest wola Boża to trzeba znać Biblię.Wierzą oni w dzieło Golgoty i zbawienie z łaski. A Bóg jest dla nich wartością najwyższą, jak napisano w I przykazaniu z dekalogu chociażby.
No i mamy chrześcijanina, który twierdzi, że wierzy, ale żyje sobie z kimś bez ślubu nie przejmując się w ogóle, co Bóg ma do powiedzenia w tej sprawie. Biblię odrzuca, bo w nią nie wierzy. A potem mamy kilku "chrześcijan", z których każdy już wierzy w co innego, żyje sobie, jak chce( byle innych nie krzywdzić), a swoją wiarę opiera na tym, co mu się osobiście wydaje. Takie tanie, wygodne chrześcijaństwo, za które nie musi płacić żadnej ceny. Ani nie musi się uświęcać, ani zmieniać, ani nawet nie mówi o swojej wierze, bo po co.
Dla mnie chrześcijaństwo to styl życia. Mamy być "inni niż ten świat", "nie upodabniać się do tego świata", "uświęcać", bo "bez uświęcenia nikt nie ujrzy Boga".
Pewnie kogoś urażę, ale trudno- dla mnie wcale nie jesteście chrześcijanami.Na Waszym miejscu bałabym się spotkania z Jezusem. Może Wam powiedzieć "nigdy was nie znałem".