Postautor: katty » 2012-01-06, 15:58
Dla mnie szkoła to raczej pewnego rodzaju hobby, uczenie sprawia mi ogromną frajdę. Poza tym jestem kompletną pracoholiczką. Nieuleczalną.
Vuem, ja też sobie zdaję sprawę z tego, że to ja pracuję dodatkowo i to ja się muszę dostosować - co też czynię. Niemniej bardzo nie lubię bezsensownych akcji. Problem szkoleń w mojej szkole jest wyjątkowo kuriozalny. Jak już pisałam wcześniej, orgaznizowane są wyścigi, kto więcej. Szkolenie szkolenie szkoleniem pogania. Większość z założenia już nieprzydatnych. Dochodzi też do różnych absurdalnych sytuacji. Np. znajduję ciekawą ofertę szkolenia (dodam, że darmowego), które czuję, że bardzo by mi się przydało. Szkolenie niestety odbywa się w godzinach, kiedy mam lekcje, idę zatem do dyrekcji przedstawić pomysł i poprosić o zgodę na pójście. Oczywiście jej nie otrzymuję, bo szkolić się trzeba w godzinach pozalekcyjnych. W sumie słusznie, czemu dzieciaki mają tracić lekcję. Trudno. Dwa tygodnie później dostaję polecenie służbowe pójścia na szkolenie w trakcie lekcji. Z czego? Z prowadzenia projektów międzynarodowych (jak się zarejestrować, jak stworzyć projekt, jak szukać partnerów itp.). Mam już za sobą trzy przeprowadzone projekty i europejską odznakę jakości na koncie. Zdębiałam. Gdzie tu sens, gdzie logika? Podpadłam wtedy doszczętnie, bowiem pójścia odmówiłam, odmowę tę motywując tym, że nie wyobrażam sobie, aby dzieci straciły lekcje z racji tego, że ja się szkolę z czegoś, co już umiem. Usłyszałam wtedy od koleżanek, żem głupia, bo bym sobie posiedziała, posprawdzała klasówki i miała dzień z głowy a tak to muszę lekcje przygotować i przeprowadzić. Wspaniałe podejście.
Odłóżmy na moment problem mnie na bok. Jeżeli jestem dyrektorem szkoły, zależy mi na tym, żeby moi pracownicy byli jak najbardziej wydajni, poziom nauczania jak najwyższy, nauczyciele zaangażowani, metody przez nich stosowane atrakcyjne i kreatywne. Nauczyciel musi mieć czas i siłę na tę kreatywność. Jeżeli zostawiam takiego nauczyciela po zajęciach na szkolenie i wydaję na to pieniądze, wypadałoby, żebym miała z tego jakąś korzyść, tj. jeszcze lepiej wykwalifikowanego pracownika. Zostawiam go po pracy, siedzi do wieczora, zapewne więcej już dla mnie tego dnia nie zrobi, bo będzie zmęczony, w dodatku sama za to zapłaciłam. Jaki jest zatem sens zatrzymywania go na szkolenie z czegoś, co mu się nie przyda albo co już umie?
Vuem, szkoły jako takiej raczej nie rzucę, tylko staranniej wybiorę właściwą placówkę, na pewno natomiast żegnam się z tą. Powodów jest wiele i mam nadzieję, że da to do myślenia dyrekcji. A jeśli nie - trudno.