vuem pisze:Jak napisałem zgadzam się, że na pracę należy się godziwa zapłata.
Nie oczekuję też łaski.
A co niewłaściwego jest w tym, że nie mam problemu ze zrobieniem czegoś za darmo?
Od zawsze mówiło się, że zawód nauczyciela dobrze płatny nie jest, wiedziałem to obserwując wcale liczne grono pedagogiczne w rodzinie.
O marnych pensjach, a przynajmniej niższych w stosunku do innych zawodów, nauczycieli mówi się i w innych krajach.
Wiedziałem na co się decyduję. Byłem świadom tego, że będę pracował więcej, dodatkowo, by nie musieć odmawiać sobie, czy rodzinie tego i owego.
A co niewłaściwiego jest w tym, że większość nauczycieli ( kobiet), nie mających takich możliwości dodatkowej pracy chciałaby być wynagradzana, nawet "symbolicznie", ale za faktyczny czas pracy?
Czy uważasz za niewłaściwe, że niektórzy zamiast poświęcać się pracy społecznej na rzecz szkoły i społeczeństwa woleliby poświęcić ten czas rodzinie i własnym dzieciom?
Co niewłaściwego w tym, że mimo świadomości o niskich zarobkach w tym zawodzie ludzie chcą jednak za swoją pracę otrzymywać zapłatę?
Czy to, że ktoś wybrał ten zawód, i że wykonywanie tej pracy sprawia mu przyjemność oznacza, ze z założenia powinien godzić się na brak zapłaty?
Dlaczego nie jest niczym niewłaściwym żądanie byle jakiego fachowca zapłaty za wykonaną usługę, natomiast w dalszym ciągu panuje przekonanie, że nauczycielom nie wypada upomnieć się o swoją zapłatę?
Czasy socjalizmu i pracy "Ku chwale ojczyzny" już dawno minęły i najwyższa pora, żeby również pracownicy MEN-u produkujące takie absurdalne przepisy to zauważyli.
Ja tez nie mam problemu, żeby zostać w szkole dłużej - małych dzieci już nie mam, mąż dobrze zarabia, więc stać mnie na to, by miast szukać dodatkowych "fuch", pozwalających jakoś wiązać koniec z końcem mogę z błogim spokojem poświęcić się mojemu "hobby", jaką jest praca w szkole.
Mogę natomiast zrozumieć frustrację tych, którzy takiego komfortu, jak ja czy Ty nie mają i dla których praca w szkole to jedyne źródło utrzymania. Albo też takich, którzy na skutek "nasiadówek" w czasie matur nie tylko nie dostają zapłaty, ale tracą możliwość dodatkowego zarobku, bo np. w tym czasie przepadają im korepetycje, czy jakieś inne dodatkowo płatne zajęcia.
Poza tym, nawet jeśli pracuję społecznie, to jednak chcę sama o tym decydować, kiedy i w jakim celu pracuję "za darmo", a nie godzić się potulnie na wszelakie absurdy proponowane przez MEN.
Dlaczego mam udawać, że wszystko jest w porządku, jeśli fizycznie jestem w pracy, a na papierze - (rozliczenia nadgodzin np.) wykazuje się, że tych 5 godzin, w czasie których jedynie "pilnowałam" uczniów przygotowujących się do egzaminu nie pracowałam? Zresztą w tym czasie jako egzaminator sama muszę zapoznać się z zestawem i zastanowić się, jak poprowadzić rozmowę ze zdającym. To tez jest spory wysiłek i obciążenie. Dlaczego mam godzić się z opinią MEN-u, że w tym czasie nic nie robię?
Dlaczego miałabym się godzić w takich warunkach na ewentualne potrącenia z tego tytułu?
No bo przecież, jesli na papierze wykazuje się, że nie pracowałam, to pieniądze za nadgodziny się nie należą.
Może i mnie osobiście, tak jak i Ciebie na to stać, ale przecież to jednak jest oszustwo?
Nie sądzisz?
Czy gdyby zaistniałaby sytuacja odwrotna i wpisałabym sobie jako nadgodziny czas, w którym mnie w szkole nie było, to byłoby to w porządku?
vuem pisze:Dlatego teraz osiągam bez problemu stan błogości i spokoju ducha bez przyprawiania się o palpitacje, bo "złodzieje znów nam zabrali wyrównanie", że znów "muszę za grosze kilka godzin siedzieć i egzaminować", czy jadę z uczniami na wycieczkę, a nikt "mi nadgodzin nie płaci".
Nie denerwuję się po prostu, no bo po co? A poza tym lubię to co robię.

Śmiem twierdzić, że jesteś jednym z naprawdę nielicznych wyjątków. Stać Cię na taki błogostan, większość zapewne nie.
Może należałoby wykazać się empatią i chociaż zauważyć problem innych?