Basiek70 pisze:Jakieś nieporozumienie. Oczywiście ze wszyscy wiedzą o dzieciach z problemami, wiedzą, jaki to problem, co więcej, znają metody postępowania w sytuacjach trudnych z takim dzieckiem. Nie zapoznają się natomiast szczegółowo z całą opinią, bo nie jest im to potrzebne.
Nie zapoznają się, bo nie jest to potrzebne, czy dlatego, że im nie wolno (pisałaś, że jest poufna)? Bo przecież o to pytam... A że nie jest to potrzebne niektórym... Są i tacy, którym by się przydało, a i tak z całością szczegółowo się nie zapoznają... A szkoda. Zanim jednak nauczyciel nie przeczyta opinii, w ciemno nie przewidzi, czy ona mu się przyda, czy spotka tego ucznia, czy coś zajdzie.
Skąd nauczyciele wiedzą o metodach postępowania i problemie, skoro nie zapoznają się szczegółowo z opinią? Samo np. stwierdzenie "dysleksja" czy "niedosłuch" to przecież za mało. W opinii są szczegółowe, zindywidualizowane opisy i wskazówki. Jak zapoznać się z tym bez poznawania całości? Zresztą cóż więcej znajduje się w przeciętnej opinii...? Może my mamy na myśli jakieś zupełnie odmienne przykłady tego, co w opiniach jest zawierane?
Wg kogo tak jest i kto odgórnie miałby ocenić, jaka część opinii ma być przeczytana i zastosowana w pracy z uczniem? Kto w ogóle może uogólniając, bez czytania poszczególnych opinii, założyć trafnie, która część tej opinii nie przyda się nigdy danemu pracownikowi w pracy z dzieckiem? Trzeba by przeczytać taką opinię, aby ocenić, co jest zbędne, i zrobić z niej jakieś streszczenie, albo w poradni osobno wydzielić część bardziej i mniej tajną... Bo jak na razie opinia przekazywana jest szkole w całości, jeśli już trafi tam w ogóle. Rozumiem, że mogłyby być przypadki, gdy opinia zawiera treści, których rodzic nie chce ujawniać. Wg mnie taki rodzic ma do wyboru kilka opcji i może sobie poradzić, bo tylko on decyduje, czy tę opinię nam przyniesie... Ale jeśli po prostu przyniesie do szkoły, to nikt mu nie gwarantuje totalnej poufności.
Nieporozumienie nasze wynika być może z tego, co napisałaś wcześniej:
"Po pierwsze, mają dostęp wszyscy nauczyciele (a ja sobie nie życzę, żeby o dysfunkcjach mojego dziecka wszyscy wiedzieli)" - to dla mnie coś innego niż napisane teraz: "
oczywiście że wszyscy wiedzą o dzieciach z problemami i wiedzą jaki to problem". Pogubiłam się już, jakie masz zdanie...
My być może mówimy o czymś innym i mamy na myśli inne wykorzystanie tych opinii. Mnie nie chodzi o to, o czym wspomniała iTulka ("Wyobrażam sobie, co czuliby rodzice dziecka, gdyby słyszeli jak ze swobodą publicznie
ogłaszamy coś, z czym być może im ciężko się pogodzić" - nawiasem mówiąc: z wieloma sprawami ludziom ciężko się pogodzić).
Dla mnie RP to nie jest publiczne ogłoszenie czegokolwiek, ale też nigdy nikt nie wymagał ode mnie, bym uzasadniając cokolwiek - ocenę, nasze postępowanie itd. - przytaczała z opinii coś poza ogólnikami (stwierdzenie problemu). Co więcej, takie ew. wyskoczenie kogoś w czasie posiedzenia ze zbyt osobistymi informacjami o uczniu nie ma wg mnie nic wspólnego z tym, czy ta opinia była włożona do dziennika. Ja słyszałam o zakazie wkładania jej do dziennika, nie ma natomiast "zakazu" mówienia o tych dysfunkcjach na posiedzeniu. I to jest właśnie wg mnie paradoks i jakaś bzdura. Osoby, które roznoszą po świecie mit o tym, że opinii włożyć do dziennika nie wolno, jednocześnie same potrafią czasami bez hamulców omawiać zawartość opinii w warunkach średnio poufnych.
Co więcej, te osoby często nie podzielają zdania, że "dziennik to dokument w szkole ogólnodostępny" - jak napisałaś. A mimo to uważają, że opinia w nim nie może być.
Wg mnie zakaz włożenia opinii do dziennika nie gwarantuje w żaden sposób dyskrecji. A jeśli dzienniki są źle w szkole przechowywane, to wina szkoły i jej praktyk, a nie podstawa do uznania, że dziennik to dokument ogólnodostępny.
Natomiast pewne informacje w dzienniku usprawniłyby pracę i działały na korzyść ucznia. Np. która notatka z zaleceniami w oparciu o opinię, pozbawiona bolesnych szczegółów - też wg niektórych zakazana pod groźbą gromów z jasnego nieba.
I tego ogarnąć nie umiem, ponieważ akceptowane jest wpisywanie do dziennika innych danych osobowych, numerów telefonów.
Obecność książki kontaktowej w sekretariacie ma same plusy: wszyscy wiedzą, gdzie jest, zadzwonić w razie potrzeby może każdy, nie ma szukania dziennika (oszczędność czasu), poza tym jest tam więcej kontaktów (komórkowe, do pracy, do innych osób z rodziny)
To są wg mnie indywidualne usprawnienia i fajnie, jesli komuś się sprawdzają; ponadto jest to kwestia preferencji (po prostu nie każdy będzie wolał iść do sekretariatu i nie ma co mu tłumaczyć, że tak dla wszystkich jest wygodniej) czy sytuacji (hipotetycznie: gdy mam lekcję z klasą, której nie znam, mam zastępstwo, po którym chcę się skontaktować z rodzicem, to wcale nie mam bliżej do księgi, tylko do dziennika, bo mam go na lekcji).
Rozumiem, jeśli ktoś wprowadza w szkole różne rozwiązania, które w opinii dyrekcji, nauczycieli czy rodziców mają pomóc w poszanowaniu praw itd.
Nie rozumiem, gdy robi się to za parawanem pretekstu (a nawet z groźbami konsekwencji), że istnieje jakiś zakaz dotyczący numerów telefonów lub opinii, którego po prostu nie ma.