Zaloguj się aby ocenić lub skomentować publikację.
Refleksja po przeczytaniu Pamiętnika „Od kałamarza do Internetu”
W celu przygotowania pracy zupełnie przypadkiem trafił w moje ręce pamiętnik
„Od kałamarza do Internetu”. Czysty przypadek, jednak przypadek, dzięki, któremu wróciły do mnie wspomnienia. Z początku zupełnie nie miałam pojęcia, czego będzie dotyczył tekst. Sam tytuł wskazywał na to ze będzie to wywód jak od kałamarza przeszliśmy do komputerów, jak technika szybko się rozwija. A tu ogromne zaskoczenie…
Nasuwa mi się w tym miejscu wspomnienie mojej szkoły. Tak jak autorka tekstu uczęszczałam do wiejskiej szkoły podstawowej i do gimnazjum. Za nic w świecie nie zamieniłabym się z nikim na to, aby uczęszczać do szkoły miejskiej. W mojej szkole, bo chyba mogę ją tak nazywać, nie było nic innego niż w szkołach miejskich. Musiałam się uczyć tak samo jak w każdej innej, miejskiej szkole, ale nie byłam jedną z uczennic, które były anonimowe dla nauczycieli. Dzięki temu miedzy nauczycielami a uczniami panowały miłe, życzliwe stosunki. Każdy z nauczycieli znał sytuacje rodzinną, materialną… swoich uczniów, dzięki czemu dostosowywał swoje pomysły do możliwości każdego
z wychowanków. Z opowiadań wiem, że w szkołach miejskich jest z tym problem, gdyż rodzice nie chcą mówić, jaka sytuacja panuje w rodzinie, a dzieci zwyczajnie się wstydzą
i zachowują to dla siebie. Pamiętam jak chyba w IV klasie organizowaliśmy wycieczkę, pomysły były najróżniejsze, począwszy od morza skończywszy na górach. Niestety nasze pomysły wiązały się z dużymi kosztami, a wiadome było, że nie każdego będzie na to stać. „Nasza Pani” jednak wybrnęła z tego doskonale, zorganizowała nam wycieczkę po okolicy. Koszty takiej wycieczki z kilkuset złotych zmniejszył się do kilkunastu, dzięki czemu cała klasa mogła uczestniczyć w wyprawie.
Dziś z perspektywy czasu i kierunku, w którym się kształcę uważam, że wychowawczyni wybrnęła z sytuacji wspaniale, nikt z nas nie czuł się pokrzywdzony, przede wszystkim nie zostali wskazani uczniowie, których nie było stać na taki wydatek, dzięki czemu nikomu nie zrobiło się przykro. Oczywiście takich sytuacji było tysiące a nawet miliony…
Gimnazjum… kolejna szkoła wiejska, jednakże znowu przychodzą mi na myśl miłe wspomnienia. Dzięki temu, że szkoła nie była zbyt duża, choć jak na wiejską szkołę było nas dużo, często uczestniczyliśmy w życiu szkoły. Ciągłe konkursy, organizacja przedstawień, wyjazdy na zawody, udział w imprezach poza szkolnych (gminnych), chór szkolny (nawiasem mówiąc prowadzony przez mojego tatę), i wiele innych okazji do zagospodarowania nam czasu wolnego. Co do chóru, pamiętam jak się buntowaliśmy przed ciągłymi próbami, spotkaniami, ale dziś doceniamy to, że mogliśmy ...