Zaloguj się aby ocenić lub skomentować publikację.
ANGIELSKI TO DOBRY BIZNES!
Jeszcze kilka lat temu ze współczuciem patrzyłam na nauczycieli matematyki, fizyki, biologii itp., podejmujących heroiczną walkę O ZMOTYWOWANIE UCZNIA. Myślałam sobie wtedy, że mnie, nauczycielkę języka angielskiego w liceum ogólnokształcącym, spotkało niezasłużone niczym szczęście: otóż uczniowie mojego przedmiotu po prostu CHCIELI się uczyć! I to przy niewielkim wysiłku z mojej strony, a czasem wręcz bez niego. Bombardowani angielskojęzyczną muzyką, filmami, Internetem, zwyczajnie czuli potrzebę uzyskania biegłości w tym języku. Z chęciami w parze nie zawsze, rzecz jasna, szły zdolności językowe – ale to już inny rodzaj problemu. Nawet w przypadku ucznia przeciętnie lub mało zdolnego można bowiem uzyskać zadawalające efekty, jeżeli tylko jest on wystarczająco zmotywowany do podjęcia starań. A motywacji moim uczniom nie brakowało. Tradycyjne pytania „o sens” (A po co mam się tego uczyć? Do czego w życiu mi się to przyda?), tak często zadawane na lekcjach innych przedmiotów, na angielskim nigdy się nie pojawiały. Każdy wszak z licealistów był świadom, że brak znajomości języka obcego, zwłaszcza angielskiego, dyskredytuje go w świecie. Oczekiwaliśmy wejścia Polski do Unii Europejskiej, otwarcia granic, możliwości kontynuowania nauki oraz podejmowania pracy w krajach członkowskich. Aby przygotować się do wejścia w ten „nowy” świat moi uczniowie nie tylko przykładali się do nauki bieżącej, ale masowo podchodzili do egzaminów międzynarodowych (np. FCE), aby móc w przyszłości swoją wiedzę udokumentować.
Cóż, życie przynosi zmiany... Polska członkiem Unii się stała, ale sytuacja ta – paradoksalnie- nie przysporzyła motywacji moim uczniom. Dlaczego? To proste: do owej Unii, zwłaszcza do Anglii i Irlandii, jeździmy masowo, ale niestety głównie do pracy fizycznej. Wiele osób emigrujących w ogóle nie zna języka i, mieszkając w enklawach polskich, mimo to świetnie sobie radzi. Uczniowie nie żyją na pustyni, wśród wspomnianych emigrantów często znajdują się ich krewni i znajomi, którzy dzielą się z nimi spostrzeżeniami dotyczącymi krajów, w których podjęli pracę. I tak, coraz częściej zdarza mi się słyszeć pytania typu: „Po co mam się uczyć okresów warunkowych? Przecież dogadam się nawet nie znając więcej niż dwa czasy gramatyczne!” ; „Uczenie się tych dialogów sklepowych jest bez sensu! Tam się wszystko kupuje w hipermarketach.” ; „Mam się uczyć tych wszystkich słówek? Jak będę pracował na budowie to i tak dogadam się na migi!”
Spostrzeżeniom tym nie można odmówić słuszności. Ale czy ma to oznaczać, że jako nauczyciel mam realizować „program minimum”, przygotowując uczniów wyłącznie do matury podstawowej i rezygnując z udziału uczniów we wszelkich konkursach i olimpiadach?... Taka perspektywa nie brzmi zachęcająco. Doszłam więc ...