Zaloguj się aby ocenić lub skomentować publikację.
J. R. R. Tolkien - Hobbit, czyli tam i z powrotem (fragment)
Teraz pochodem kierował Gandalf.
- Nie wolno nam zejść ze szlaku, bo zginiemy – rzekł. – Przede wszystkim potrzeba nam żywności i odpoczynku w jakimś możliwie bezpiecznym miejscu; bardzo ważne jest, byśmy idąc przez Góry Mgliste, trzymali się właściwej ścieżki, inaczej zabłądzimy; musielibyśmy zawracać i zaczynać marsz od początku... o ile w ogóle wyszlibyśmy z tego żywi.
Dopytywali się, dokąd ich prowadzi, Gandalf więc odpowiedział:
- Dotarliśmy na skraj Dzikich Krajów, jak wielu z was pewnie już się orientuje. Gdzieś przed nami ukryta jest piękna dolina Rivendell, w której w ostatnim przyjaznym domu na tym szlaku mieszka Elrond. Posłałem mu przez przyjaciół wiadomość, będzie nas oczekiwał.
Zapowiedź brzmiała mile i obiecująco, wszyscy pewnie wyobrażacie sobie, że nic łatwiejszego, jak trafić prostą drogą do ostatniego przyjaznego domu po zachodniej stronie Gór Mglistych. Przed wędrowcami nie widać było lasów ani dolin przecinających teren, tylko rozległy stok wznoszący się łagodnie aż do podnóży najbliższej góry, szeroką szarą przestrzeń wrzosów i rumowisk skalnych, tu i ówdzie poznaczoną zielonymi łatami trawy i mchu, gdzie można było spodziewać się źródeł.
Popołudniowe słońce świeciło jasno, ale nigdzie w tej cichej pustce nie dostrzegali znaku życia czy jakiś osiedli. Jadąc naprzód wkrótce zrozumieli, że dom Elronda może kryć się niemal wszędzie, gdzieś między nimi a górami. Trafiali niespodzianie na doliny ciasne, zamknięte stromymi ścianami, otwierające się znienacka u ich stóp, i patrząc w głąb jarów, ze zdumieniem spostrzegali na ich dnie drzewa i strumienie. Napotykali szczeliny tak wąskie, że prawie mogli je susem przesadzić, lecz głębokie i huczące od wodospadów. Napotykali ciemne wąwozy, których nie dało się, przeskoczyć i tak urwiste, że w żaden sposób nie zdołaliby zejść w nie i potem wspiąć się znowu na drugi brzeg. Napotykali grzęzawiska z pozoru nęcące świeżą zielenią, różnobarwnymi, bujnymi kwiatami, lecz objuczony konik, który się dał tam skusić, nigdy już nie powrócił.
Nikt z was nie zgadłby nawet, że tak strasznie dziki kraj dzieli bród na rzece od gór. Bilbo nie mógł się temu dość nadziwić. Jedyną ścieżkę znaczyły białe kamienie, ale niektóre bardzo małe, inne znów zarośnięte wrzosem lub mchem. Słowem, mozolna była to droga, chociaż Gandalf, który, jak się zdawało, znał ją dość dobrze, służył za przewodnika.
Czarodziej kręcił głową, wystawiał brodę to w prawo, to w lewo, wypatrując ścieżki, wszyscy zaś sunęli za nim krok w krok bardzo ostrożnie; nie ujechali daleko, gdy już zaczęło się zmierzchać. Pora podwieczorku dawno ...